Wednesday, December 3, 2014

Few words about food / Kilka słów o jedzeniu

At the beginning, we have to say that Chinese cuisine is: first of all - very tasty, secondly - completely different from what can be found in the majority of Chinese "restaurants" in Warsaw (or any other Polish city that we visited). But, even if something is really delicious, after some time one just can't stand it anymore. In Kangding, our main thought was: "Enough! Give me some pizza!". In Leshan, we went to KFC for lunch. And our dreams of Emei were: tuna salad and muesli - "yes, we badly want muesli, as well". And the hope for future: "And in Shanghai, we will cook potatoes!". With no doubts Polish diet is different from a Chinese one. As for example, here's the menu of one of many restaurants we passed by. In this particular one (in contrary to some others), at the entrance there were no hanging dogs without skin, ready to be put on a frying pan. We didn't dare trying the delicacies from this menu. However, we have a few other experiences connected with food. Actually, 'Magic Mango' (don't mix the name with 'magic mushrooms') was much more tempting than lynxes, cats, turtles or dogs...

Na początku musimy powiedzieć, że kuchnia chińska jest: po pierwsze - bardzo smaczna, po drugie - zupełnie różna od tego, co podają w większości chińskich knajpeczek rozsianych po Warszawie (czy jakimkolwiek innym polskim mieście, które miałyśmy okazję odwiedzić). Ale, choć coś jest naprawdę wyborne, po pewnym czasie można mieć tego dość. W Kangdingu przyświecała nam myśl: "Już dość! Chcemy jakąś pizzę!". W Leshan na obiad poszłyśmy do KFC, a w marzeniach o Emei pojawiła się sałatka z tuńczyka i musli - "tak, musli też bardzo chcemy". I nadzieja na przyszłość: "A w Szanghaju będziemy gotować ziemniaki!". Niewątpliwie polskie nawyki żywieniowe znacznie różnią się od chińskich. Dla przykładu, oto menu jednej z wielu restauracji, które mijałyśmy. Akurat w tej (w odróżnieniu od kilku innych) nie było wiszących w wejściu obdartych ze skóry psów, gotowych do wrzucenia na patelnię. Nie odważyłyśmy się próbować przysmaków z tego menu, ale za to mamy kilka innych doświadczeń związanych z jedzeniem. Właściwie 'Magic Mango' (nie mylić z 'magic mushrooms') było dużo bardziej kuszące niż rysie, koty, żółwie czy psy...


Let's start with snacks and starters. There are not many of them and it seems that the favourite snack here is chicken feet. Or legs. Though, we are not sure if these were only chickens, since we saw also some pheasant-like things at a market, as well. Anyway, those feet are for example in plastic bags and they [the Chinese] "walk and eat, or take a bus and eat and in general, all the time, they eat". In the pictures below - hot (spicy) tofu and cake, probably with green tea.

Zacznijmy od przekąsek i przystawek. Nie ma ich wielu i wydaje się, że tutejszą ulubioną przekąską są kurze łapki. Albo udka. Ale nie jesteśmy pewne, czy tylko kurze, bo na targu widziałyśmy też coś przypominającego bażanty. W każdym razie, te nóżki mają np. w woreczkach i "łażą i jedzą, albo jadą autobusem i jedzą i w ogóle non stop jedzą". Na zdjęciach poniżej tofu na ostro i ciasto prawdopodobnie na bazie zielonej herbaty.



Time for main dishes... What is interesting, in restaurants, the Chinese order at first a main dish - actually a few different ones that they all eat together - and only then, if they are still hungry, they order rice - to make them full. One of the best known (in Poland) Chinese dishes is probably Gong Bao Ji Ding - hot chicken with peanuts (picture below). Another picture shows so-called Huo Guo. Literally, it means: hot pot. One can treat it both as a dish and as a way of spending an evening (that we liked a lot). In this pot, one can cook previously ordered ingredients (also shown below) by oneself and have fun experimenting with time used for cooking.

Czas na dania główne... Co ciekawe, Chińczycy w restauracjach zamawiają najpierw konkretne danie - właściwie to kilka różnych, które wszyscy wspólnie jedzą - a dopiero potem, jeżeli się nie najedzą, zamawiają ryż - żeby się "dopchać". :) Chyba jednym z najbardziej znanych u nas chińskich dań jest Gong Bao Ji Ding, czyli kurczak z orzeszkami na ostro (zdjęcie poniżej). Kolejne zdjęcie przedstawia tak zwane Huo Guo. Dosłownie znaczy to: gorący garnek. Traktować to można zarówno jako  potrawę, ale i jako sposób spędzania wieczoru (który bardzo przypadł nam do gustu). W takim garnku można samemu ugotować zamówione wcześniej składniki (również na zdjęciach poniżej) i bawić się eksperymentując z czasem przeznaczonym na gotowanie.






However, when it's hot outside, one has more appetite for something refreshing, for example rambutans for lunch. Much more tasty than the ones we knew from Poland... Yummy :)

Jednak, kiedy jest gorąco, człowiek ma raczej apetyt na coś odświeżającego, np. owoce rambutanu na drugie śniadanie. Dużo smaczniejsze niż te, które znałyśmy z Polski... Niamku :)


We also tried the taste of other products available in Poland. And, as predicted, they were quite different than at home. For example, kumquats are... sweet! Besides that, the coconut milk tastes far better... Maybe that's not the taste itself, but our perception that makes the difference. There's nothing to hide, one drinks coconuts in one way at home, and in another one while on holiday :)

Próbowałyśmy też smaków innych produktów dostępnych w Polsce, choć pochodzących z tego właśnie rejonu świata. I, jak przewidywałyśmy, były dość odmienne od tych w domu. Na przykład, kumkwaty są... słodkie! Poza tym, mleczko kokosowe smakuje dużo lepiej... Może to nie sam smak, ale nasz odbiór odpowiada za tę różnicę. Nie ma co ukrywać, inaczej pije się kokosy w domu, a inaczej na urlopie :)

Anyway, we were more focused on trying new things. New mostly for U, since M has already tried them before. So, here are U's first impressions: part I - jackfruit. In short - sweet, tasty. A bit like the connection of pineapple, apple and mango.

Byłyśmy jednak bardziej skupione na próbowaniu nowych rzeczy. Nowych głównie dla U, jako że M już ich wcześniej próbowała. Oto pierwsze wrażenia U: część I (proszę nie sugerować się numeracją doświadczeń w filmiku ;) ) - dżakfrut (czyli owoc drzewa bochenkowego).


Part II - durian (well, maybe that will explain my comments on that specific fruit). Comparison that U made: it tastes like kohlrabi, cauliflower and potatoes with sugar.

Część II - durian (może to wyjaśni moje komentarze dotyczące tego specyficznego owocu).





Time for commenting drinks. The most important thing - THE tea. We tried a few. And, as one could have guessed, we liked jasmine one the most. While trying it in a tea room, we also somehow took part in preparing it. Interesting series of steps, very uncommon for Polish style of tea preparing and drinking. In short: pour water onto it, threw it away, pour water again, drink, be happy that it worked.

Czas na skomentowanie napojów. Najważniejsza rzecz - herbata. Spróbowałyśmy tego trochę. I, jak można się domyślić, najbardziej smakowała nam jaśminowa. Podczas degustacji w herbaciarni, miałyśmy okazję poniekąd uczestniczyć w procesie jej przygotowania. Ciekawy szereg kroków, odmienny od polskiego stylu parzenia i picia herbaty. W skrócie: zalać, wylać, zalać jeszcze raz, wypić, cieszyć się, że się udało.


When it comes to alcoholic drinks - well, long story short: it's good they have an open market for the import of such things. Vodka here (with alcohol content of 55 %) has a taste which we described as the connection of old cheap eau de toilette with gasoline.

Jeśli chodzi o napoje alkoholowe - co tu dużo mówić, dobrze, że rynek mają otwarty na import takich rzeczy. Tutejsza wódka (o zawartości alkoholu 55 %) ma smak, który określiłyśmy jako połączenie starej taniej wody kolońskiej z benzyną.

For the end - perhaps the most interesting thing we have tried... That is: purple sweet potato with banana milk shake and sweet refreshing green cucumber drink. And none of us is sure if the potatoes were cooked before. Anyway: cheers!

Na koniec - prawdopodobnie najciekawsza rzecz, jakiej spróbowałyśmy, czyli: mleczny koktajl ze słodkich fioletowych ziemniaków i bananów oraz słodki orzeźwiający napój ogórkowy. Żadna z nas nie wie, czy ziemniaki były wcześniej ugotowane. Ale, co tam! Zdrówko!


Saturday, November 15, 2014

Transport


January 20, 2013.
"We are on a train. M talks to the people around - with nasty words. In Polish. Trains here look more or less like our fast trains. They are more capacious, though. And the litter bins are in the form of trays on tables. And passengers look differently. They also act a little bit differently. Apart from the fact that they eat something all the time (including instant soups, with all the slurping and clicking sounds), they are also quite loud. Enemies of loud music in buses would find here another thing to hate - people also watch movies like that [out loud]. The train station looked like an airport, security check was miserable, scanner and gate loudly announced that we do have metal things with us, but noone even cared to check us. However, on the train, it turned out that an external frame backpack is a dangerous thing and it cannot lie on the shelf above. Pluses: there are ladies that clean the floor, there are fruit sellers coming every now and then with a big trolley of fruits and we have many interesting views outside windows. And the greatest attraction on the train is... our presence there."

These few sentences written back then, during our journey, describe some of the more important impressions from travelling in China. From the very beginning we wanted to experience as many different means of transportation, as possible. And we think we succeeded. In three weeks we made thousands of kilometers in trains, buses, cars or on a plane. The last two are practically the same as we all know them. But the first two deserve a more detailed description.

20 stycznia 2013 r.
"Jedziemy pociągiem. M brzydko mówi do ludzi naokoło. Po polsku. Pociągi tu wyglądają mniej więcej jak nasze pośpiechy. Tylko bardziej pojemne i kosze na śmieci to tacki na stołach. I pasażerowie wyglądają inaczej. Zachowują się też nieco odmiennie. Oprócz tego, że non-stop coś jedzą (łącznie z chińskimi zupkami, przy czym okropnie mlaskają i siorbią), to są dość głośni. Przeciwnicy autobusowego słuchania muzyki z telefonów, znaleźliby tu kolejną rzecz do hejtowania - oglądają tak też filmy. Dworzec wyglądał jak port lotniczy, kontrola była żałosna, skaner i bramka donośnie obwieściły, że posiadamy przy sobie metal, ale nikt nas nie przeszukał. Za to w pociągu przyczepili się do plecaka ze stelażem, że jest niebezpieczny i nie może leżeć na półce na górze. Z plusów: panie sprzątają podłogę, jeżdżą z wózkami sprzedawcy owoców i mamy sporo ciekawych widoków za oknem. Zaś największą sensacją w pociągu jesteśmy my."

Te kilka zdań pisanych na bieżąco podczas podróży opisuje właściwie ważniejsze wrażenia z jeżdżenia po Chinach. Od samego początku chciałyśmy doświadczyć jak największej liczby chińskich środków transportu i chyba nam się udało. W ciągu tych trzech tygodni przemierzyłyśmy tysiące kilometrów pociągami, autobusami, samochodami czy samolotem. Ostatnie dwa praktycznie nie różnią się od tego, co znamy. Za to dwa pierwsze zasługują na nieco dokładniejszy opis.





Chinese train stations are enormous and they often resemble airports rather than train stations that we are used to see. To get on a train, it is not enough to buy a ticket, come to a station and patiently wait on a platform. The procedure is much more complicated. Before getting on a station we have to show our tickets (together with passports, since all the tickets here are assigned to a particular person) to the appriopriate people that can check if we are really going somewhere and not just entering the station for fun. Then, we need to scan our baggage and go through gates. Actually, we have no idea what is the purpose of that - while almost everything that we were wearing or having in our pockets was making this "beep" sound, we had no problems with going through the gates. Then, there is a challenge - we have to find our waiting room and stand in a queue by the gate that leads to the platform. The gate will be opened around 10 minutes before the train departure. Sometimes a little bit earlier, sometimes a little bit later. The waiting room is not the most pleasant place. There are many Chinese there with huge suitcases (actually they look like they were packing all their belongings for a trip) that eat soups, chicken legs, seeds, fruits... everything they can. It's dirty there, everyone throws litter on a floor, spit and, despite the 'no smoking' sign, a few people are smoking. However, being on a station is a great possibility to learn body language and gestures. When U started shouting [in Polish, of course] at a man who had just thrown a banana peel on the floor, he picked it up. Apparently, what your face says means sometimes more than words that you use. The gate to the platform is open now. The race is starting. One hour of waiting on the station and now a run to the train.

Chińskie dworce kolejowe są olbrzymie i często przypominają raczej lotniska niż dworce, do których jesteśmy przyzwyczajone. Żeby dostać się do pociągu nie wystarczy kupno biletu, przyjście na dworzec i cierpliwe czekanie na peronie. Procedura jest dużo bardziej skomplikowana. Przed wejściem na dworzec odpowiednim służbom pokazujemy bilet (i paszport, bo wszystkie bilety, które się kupuje, są imienne), żeby mogli sprawdzić czy na pewno się dokądś udajemy, a nie oddajemy się swojemu hobby przebywania na dworcach. Później jest skanowanie bagażu i przechodzenie przez bramki. Właściwie nie wiemy po co, skoro obwieszone wszelkimi zdolnymi do "pikania" rzeczami przechodziłyśmy przez bramki bez większego problemu. Później wyzwaniem jest znalezienie swojej poczekalni i ustawienie się w kolejce przy bramce prowadzącej na peron. Bramkę otworzą na jakieś 10 minut przed odjazdem pociągu, czasami trochę wcześniej, czasami później. Poczekalnia to mało przyjemne miejsce. Dużo Chińczyków z wielkimi torbami (właściwie to wyglądają jakby pakowali w te torby wszystko, co tylko mają, kiedy wybierają się w podróż) jedzących zupy, kurze nóżki, pestki, owoce... słowem wszystko, co się da. Brudno tam, wszyscy rzucają śmieci na podłogę, plują i mimo znaku "no smoking" kilka osób jara. Przebywanie na dworcu to też możliwość nauczenia się języka ciała i gestów. Kiedy U nakrzyczała [po polsku, oczywiście] na pana, który chwilę wcześniej rzucił skórkę od banana na podłogę, to ją podniósł. Widać wyraz twarzy czasem znaczy więcej niż słowa. Otwierają bramkę na peron i zaczyna się wyścig. Godzina czekania na dworcu a teraz bieg do pociągu.

Well, it does not always look like it was described above. Usually such a situation takes place while waiting for a "fast train". Undoubtedly, it's much more clean and elegant, when you take a faster and more expensive train. There are a few different kinds of trains in China.

1. Gao Tie - the white arrow. It makes Shanghai-Beijing distance (around 1200 km) in 5 hours, pretty cool! We took that train from Shanghai to Hangzhou, so only 180 km. Actually, it's rather hard to say how was it, because 45 minutes journey passed very quickly, we didn't realize when it started and we were already on place (we'd like to send our greetings to Polish railways, for whom it takes 3 hours to make Warsaw-Białystok distance, also 180 km).

2. Dou Che - also a white arrow, but a bit slower. To make Shanghai-Hangzhou distance, it needs 1 hour and 20 minutes. Both types of trains look more like airplanes from inside.

3. Something like our fast trains, but without compartments. Our longest journey in such a "miracle" was about 24 hours. One can choose from 5 different types of tickets - you can travel on a soft bed, hard bed, soft seat, hard seat and... without a seat, what means standing (or lying down) in the corridor for the whole time. Actually, this "choice" is not always a choice - one just buys what is available. For longer trips, we preferred to take a bed, hard one, not to make it too comfy, and for shorter distances - a hard seat. Preferences are preferences and reality doesn't always match them. Once, in case of a 12-hour night journey: Shanghai-Shenzhen (near the Hong Kong border), we had to spend a night on a normal seat. Some other time, we were supposed to spend another 12-hour night trip without a seat. Then, we found a place where train conductors kept their things - so-called "Conductor office". Of course, we were not allowed to go there. We went there. We were separated from other passengers with some counter-like thing, and we became a popular attraction for other travellers. We regretted that we had no vodka with us, since that place was perfect for selling it. The conductors were not happy to see us there, but after a short conversation and a few smiles, they allowed us to stay. One hour later, when we were still happy about our "bunker", the train conductor came and said he had two free beds. He asked if we wanted to change our place. We wanted.

Co prawda, nie zawsze wygląda to tak, jak opisano wyżej. Zwykle taka sytuacja ma miejsce podczas czekania na pociąg pospieszny. Zdecydowanie czyściej i kulturalniej jest, jeśli jedzie się szybszym i droższym pociągiem. Bo rodzajów pociągów w Chinach jest sporo, a mianowicie:

1. Gao Tie - biała strzała, robi trasę Szanghaj - Pekin (ok. 1200 km) w 5 godzin, odlot. My jechałyśmy takim pociągiem z Szanghaju do Hangzhou, więc tylko jakieś 180 km. Właściwie ciężko powiedzieć jak było, bo 45 minut podróży minęło bardzo szybko, nie zdążyłyśmy się obejrzeć i trzeba było wysiadać (z tego miejsca serdecznie pozdrawiamy PKP, które na trasie Warszawa - Białystok, również 180 km, osiąga zawrotny czas 3 godzin).

2. Dou Che - też biała strzała ale troszkę wolniejsza. Wspomnianą wcześniej trasę Szanghaj - Hangzhou pokonuje w godzinę dwadzieścia. Oba rodzaje pociągów wyglądają w środku raczej jak samoloty.

3. Coś w rodzaju naszych pociągów pośpiesznych, tylko bez przedziałów. Nasza najdłuższa podróż takim "cudem" trwała jakieś 24 godziny. Do wyboru jest 5 rodzajów biletów - można podróżować na miękkim łóżku, twardym łóżku, miękkim siedzeniu, twardym siedzeniu i... bez miejscówki, co oznacza nie więcej niż stanie (albo leżenie) na korytarzu przez całą drogę. Ten "wybór" to nie do końca wybór, bierze się to, co jest. My na dłuższe trasy preferowałyśmy łóżko, twarde, aby nie było zbyt komfortowo, a na krótsze twarde krzesełko. Preferencje preferencjami, ale zdarzyło się tak, że około 12-godzinną, nocną trasę Szanghaj - Shenzhen (przy granicy z Hong Kongiem) przemierzyłyśmy siedząc na krześle, a Guangzhou - Guilin (też 12 godzin w nocy) miałyśmy spędzić bez miejscówki. Znalazłyśmy wtedy w wagonie miejsce, gdzie konduktorzy trzymali swoje rzeczy, tzw. "Conductor office". Oczywiście nie można było tam wchodzić. Wlazłyśmy. Byłyśmy oddzielone od reszty pasażerów ladą, budziłyśmy powszechną sensację i żałowałyśmy, że nie mamy ze sobą wódki, bo miejsce świetnie nadawało się do jej sprzedaży. Konduktorzy nie byli zachwyceni widząc nas tam, ale po krótkiej konwersacji i kilku uśmiechach pozwolili nam zostać. Godzinę później, kiedy nadal cieszyłyśmy się naszym "bunkrem", przyszedł pan konduktor i powiedział, że ma dwa wolne łóżka i zapytał, czy nie chciałybyśmy się przenieść. Chciałyśmy.






It is also worth-mentioning, that train toilets usually are not so horrifying as everyone imagines. However, this impression might come from the very bad prejudices and then a positive dissapointment.

Warto też wspomnieć, że toalety w pociągach wcale zwykle nie są aż tak przerażające jak się wszystkim wydaje, ale to chyba kwestia nastawienia się na najgorsze i pozytywnego rozczarowania później.

Another, equally interesting means of transportation in China is a bus. Since there is no train connection between Chengdu and Kangding, we were forced to make this distance by bus (we have already mentioned it briefly here). Prepared for a few hours journey, we went to the bus station in the morning, where there was a surprise waiting for us. Part of the route, that we were supposed to take that day, was closed because of the avalanche that destroyed part of the road on the day before. As one can imagine, there was some bypass organized, what meant not only longer distance and more time on a bus, but also more expensive tickets - the petrol did not miraculously multiplied, and the company did not want to subsidize the business. When it comes to traffic rules, it's hard to say that there were any.  Once we overtook from the left, then from the right side. We had an impression that the driver felt like a master and ruler that invents all the regulations on his own. Fortunately, after a few hours and stops at the roadside (for example because the driver wanted to buy some oranges) we came to the destination place. For those, who plan to travel by buses we recommend to equip yourself with earplugs (now not only because of other travellers... that keep on eating on buses, too, but because of the movies and songs that accompany passengers for the whole journey) and some big amount of patience and understanding. Well, who said that one cannot travel with a living hen?

Równie interesującym środkiem transportu w Chinach jest autobus. W związku z brakiem połączenia kolejowego między Chengdu a Kangdingiem byłyśmy zmuszone przemierzyć tę trasę autobusem (o czym pisałyśmy już troszkę tutaj). Przygotowane psychicznie na kilkugodzinną podróż, wybrałyśmy się rano na dworzec, gdzie czekała nas niespodzianka. Część trasy, którą miałyśmy przemierzyć tego dnia, została zamknięta z powodu lawiny, która dzień wcześniej zniszczyła kawałek drogi. Jak można się domyślać, zorganizowany został objazd, co oznaczało dla nas nie tylko dodatkowe kilometry i godziny w podróży, ale również dodatkowy koszt, bo przecież benzyna się cudownie nie rozmnożyła, a przewoźnik raczej nie chciał dopłacać do biznesu. Co do zasad ruchu drogowego, ciężko powiedzieć żeby jakiekolwiek były. Raz wyprzedzaliśmy z prawej strony, innym razem z lewej. Miałyśmy wrażenie, że kierowca czuje się jak pan i władca sam ustalający wszelkie zasady. Całe szczęście, po kilku godzinach i postojach na poboczu (np. w celu zakupienia pomarańczy przez kierowcę), udało nam się dojechać na miejsce. Dla tych, którzy mają zamiar jeździć autobusami polecamy zaopatrzyć się w stopery do uszu (już nie tylko ze względu na współtowarzyszy... którzy w busach też coś ciągle jedzą, ale i przez filmy i piosenki, które towarzyszą pasażerom przez całą drogę) oraz w spory zapas cierpliwości i wyrozumiałości. No bo przecież kto powiedział, że nie można podróżować z żywą kurą?

However, the city transport in China is incredible. At least, in Shanghai. Great metro and lots of buses make getting anywhere quite easy. For example, here is the Shanghai metro map. (And we are still waiting for the second metro line in Warsaw...)

Za to transport miejski jest w Chinach niesamowity. A przynajmniej w Szanghaju. Świetnie rozwinięta sieć metra i mnóstwo linii autobusowych sprawiają, że wszędzie można się całkiem sprawnie dostać. Dla przykładu poniżej zamieszczamy mapę szanghajskiego metra (i z utęsknieniem czekamy na warszawską drugą linię...).



Sunday, April 28, 2013

Shanghai Science and Technology Museum / Szanghajskie Muzeum Nauki i Technologii

ATTENTION: This post is quite long, a bit scattered and not very fluent, as that day was. :)

UWAGA: Ta notka jest dość długa, trochę pocięta i ogólnie rzecz biorąc: nie za bardzo trzymająca się konkretnego nurtu - tak jak i był cały ten dzień. :)

The visit in Shanghai Science and Technology Museum started not in the best way (at first, they gave us tickets for students, but then, at the entrance gate, they stopped us and made us pay for normal tickets, since we were foreigners), but the exhibitions and fun inside of the museum - excellent! (By the way, does anyone know how one may forget to charge their camera before a trip to such a place? Thankfully, M has a super advanced smart phone that can take pictures, and sometimes - even mini movies.) At the entrance - African animals, so we are welcomed by the picture (actually, an installation) of an antelope torn apart by hyenas while a vulture is lurking nearby. Next to that - a lioness with lion cubs. Further away: a big, fat, dirty hippo coming out of water, a cheetah next to impalas, branch-eating ostriches. At the other side of the alley that we walk - "Euro Asia Animals". Tiger hunting antelope-like animal, pandas, rabbits... Few meters further - America and... our European bison! (Sure, it might have been just a bison, but it is more interesting to think it was not.) We concluded it is unacceptable and indignant with that, we went to a tropical rain forest. (In some distance from there, there were polar animals - polar bear, arctic fox, ...)

Wizyta w Museum Nauki i Technologii rozpoczęła się może nie najprzyjemniej (dali nam najpierw bilety studenckie, a potem na bramce zgarnęli na zaplecze i kazali wziąć normalne, jako że jesteśmy obcokrajowcami), ale same wystawy i zabawa w środku - przednie. (Swoją drogą, ktoś wie jak można przed wycieczką w takie miejsce nie naładować aparatu? Na szczęście M ma super zaawansowany technologicznie telefon, który zdjęcia robić potrafi, a i filmy niekiedy można nim nagrać!) Na wejściu zwierzęta Afryki, więc wita nas obraz (właściwie to instalacja) antylopy rozrywanej przez hieny i czającego się obok sępa. Tuż obok - lwica z małymi lwiątkami. Dalej, wychodzący z wody brudny hipopotam, gepard przy antylopach, strusie co jedzą gałęzie. Po drugiej stronie alejki - zwierzęta Europy i Azji. Tygrys polujący na antylopę (?), pandy, króliki... (Asia Euro Animals) Kawałek dalej Ameryka, a tam stoi... nasz żubr! (Owszem, mógł to być po prostu bizon, ale ciekawiej myśleć, że jednak nie.) Uznałyśmy to za coś nieakceptowalnego i oburzone poszłyśmy do tropikalnego lasu deszczowego. (Dalej - zwierzątka polarne - niedźwiedź polarny, lisek polarny...)





So we are in the rain forest. A small elephant, something similar to a hummingbird (Ceryle lugubris guttulata), a flying squirrel, bats (Vespertilio superans) and... a trip of Chinese kids, that made us read posters - as an evacuation from their way. Thanks to that we met Mr. Chinese Pangolin (Manis pentadactyla) - a really ugly guy (though it's not in the picture).

Jesteśmy w lesie deszczowym. Mały słoń, coś podobnego do kolibra (Ceryle lugubris guttulata), latająca wiewiórka, nietoperze (Vespertilio superans) i... wycieczka chińskich dzieci, która skłoniła nas do poczytania plakatów w ramach ewakuacji z ich drogi. Poznałyśmy też dzięki temu pangolina pięciopalczastego (Manis pentadactyla) - straszny brzydal (ale to nie on na zdjęciu).


Next to one of many paths, there was a sign that we interpreted: "attention! children sliding down the rocks!". Unfortunately, apart from that, other (not the best) signs of our civilization also found their way here - rubbish left on the path... Well, it didn't take long to find an occassion for a potential revenge in the name of nature. We went through a xerophytes' path - with several cactuses and a small "palm tree" (picture below) - and a cave full of bats (one may imagine our, and especially U's, joy when we saw the name: "Bat cave") that was rather gloomy and had a screening of flying bats against the background of the moon (unfortunately, although she tried hard, M didn't manage to catch any of them), just behind next waterfall, on the walls, there were giant beetles and a mantis (so we found a real predator!), and above the room full of (likely) preschool kids there was an enormous snake - maybe anaconda, but not the green one (we know, however, that such a snake can eat an antelope, and such an antelope is a few preschool kids when it comes to sizes).

Na jednej ze ścieżek był znak, który aż się prosił o interpretację: "uwaga! dzieci zjeżdżające ze skał". Niestety, oprócz tego, wdarły się tu również inne, nienajlepsze, elementy cywilizacji w postaci zostawianych na ścieżce śmieci... Długo nie trzeba było czekać na okazję do potencjalnej zemsty w imieniu przyrody. Po przejściu ścieżki kserofitów - z kaktusami i małą "palemką" (zdjęcie poniżej) - i jaskini pełnej nietoperzy (można sobie wyobrazić naszą, a szczególnie U radość, na nazwę "Bat cave") w dość mrocznym nastroju z projekcją latających nietoperzy na tle księżyca (niestety, mimo usilnych prób, M nie udało się żadnego złapać), tuż za kolejnym wodospadem, na ścianach czaiły się gigantyczne chrząszcze i modliszka (znalazłyśmy prawdziwego predatora!), a nad salą pełną (prawdopodobnie) przedszkolaków wił się ogromny wąż - chyba anakonda, ale nie zielona (wiemy za to, że taki wąż zjada antylopę, a taka antylopa to kilka przedszkolaków, jeśli idzie o rozmiary).






And the most important part: predator in action! Well... Noone said it was easy!

I najważniejsze: predator w akcji! Cóż... Nikt nie mówił, że będzie łatwo!




On the way, one could here strange noises that resembled dinosaurs roaring (in U's opinion) or volcanic eruption sounds (for M) - well, everyone looks at the world through the prism of their own experience, right? Anyway, neither of those should be present in the tropical rain forest. Then, while walking, U found some "parasite" on a tree, and immediately heard from M: "we are going to eat that", since it was durian or nanca (which we called dunanca). We continue our visit... We understand that for the Chinese hedgehogs, cows, hens and pheasants might be exotic, but showing them in a pavilion with, among all, transgenic fluorescent plants or transgenetic rice of high yield is a bit of exaggeration. We liked the fact, that there are quite a few spots in the museum, where kids may learn something more than just how the things look (for example, the life cycle of a butterfly - on the example of European Peacock butterfly, somewhere else - toys imitating arachnids' mouthparts, puzzles being bodyparts of a spider etc.). We must admit, however, that some of those toys in a section for children were too complicated for us...There was also a nice occassion for M to fight with her fear of mantises. Thankfully for U, there were no snails. Below, butterflies at the cave's ceiling - a bit larger and more colourful than the ones we know from our meadows.

Po drodze słychać było dziwne odgłosy, które U porównała do ryku dinozaurów, M zaś - do wybuchu wulkanu - cóż, każdy tworzy skojarzenia bazując na własnych doświadczeniach. W każdym razie ani jednego, ani drugiego w deszczowym lesie tropikalnym nie powinno być. Gdzieś dalej, w trakcie spaceru, U znalazła jakiegoś "pasożyta" na drzewie, po czym usłyszała od M, że będziemy to jeść, bo to durian albo nanca (przemianowane szybko na dunanca). Kontynuujemy zwiedzanie. Rozumiemy, że dla Chińczyków jeże, krowy, kury i bażanty mogą być egzotyczne, ale prezentowanie ich w wydzielonym pawilonie z m.in. transgenicznymi roślinami fluorescencyjnymi czy transgenetycznym ryżem o wysokiej wydajności to przesada. Podobało nam się to, że w muzeum jest sporo miejsc, w których dzieci mogą się nauczyć czegoś więcej niż tylko jak coś wygląda (np. na przykładzie naszej rusałki pawik - cykl życia motyla, gdzie indziej - zabawki imitujące aparaty gębowe pajęczaków, puzzle będące częściami ciała pająka itp.). Musimy jednak przyznać, że niektóre gry w sekcji dla dzieci nas przerosły. Była też niezła okazja dla M do walki ze swoim lękiem przed modliszkami. Na szczęście dla U, nie było ślimaków. Poniżej, motyle na sklepieniu jaskini - trochę większe i bardziej kolorowe od tych, które znamy z naszych łąk.




U found her countrymen ;) As it turned out, that was nice beginning of a great horror we found later!

U odnalazła swoich ;) Miłe złego początki, jak się później okazało...


One can learn some history, as well...

Poznać można też trochę historii...


That is what the scientists there do - growing human ears on a mouse.

Takimi to rzeczami zajmują się tamtejsi naukowcy - hodowanie ludzkiego ucha na myszy.



There is also a room devoted to bacteria, viruses, bacteriophages and other small things. So, one can learn how does E.coli or HIV (picture below) look like. Significantly zoomed in, of course.

Jest tam też sala poświęcona bakteriom, wirusom, bakteriofagom i innym paskudom. Można więc się dowiedzieć, jak wygląda np. E. coli czy HIV (poniżej). W sporym powiększeniu, ma się rozumieć.


One of the least pleasant rooms was the one in which the exhibition was showing the interiors (organs) of sea animals. Hearts, intestines, stomachs, gallbladders, livers... Surely, it is very educational, but also disgusting...

Jedną z mniej przyjemnych sal była ta, w której eksponaty przedstawiały wnętrzności zwierząt morskich. Serca, jelita, żołądki, woreczki żółciowe, wątroby... Niewątpliwie, bardzo to edukacyjne, ale przy tym obrzydliwe...




... especially making a section of (and from) a penguin!

... szczególnie robienie przekroju z pingwina!



Appalled, we went to a room which was pretty far from animal kingdom, when it comes to its topic - robots :) The robots were doing different things - some of them were playing the piano, others were dancing...

Zbulwersowane przeszłyśmy do sali dość odległej tematycznie od królestwa zwierząt - mianowicie: robotów :) Roboty te robiły różne rzeczy - niektóre grały na pianinie, inne tańczyły...





... and others were solving Rubik's cube. (There were two of them, but someone stole the cube from one.)

... a jeszcze inne układały kostkę rubika. (Były dwa, ale jednemu ktoś ukradł kostkę.)



There were also robots that practised archery. U decided to enter the competition. Well, one can guess the results (hint: does U have her glasses on? :) ).

Były również takie, które strzelały z łuku. U postanowiła się z nimi zmierzyć. Cóż, skutków można się domyślać (wskazówka: czy U ma na nosie okulary? :) ).


M, on the other hand had an occassion to shoot sth with some balls in a thing that looked like a centrifuge... Is this some kind of preparation to space wars?

M z kolei miała okazję strzelać do czegoś kulkami w czymś, co wyglądało jak wirówka. Czy to przygotowanie do kosmicznych wojen?

After getting to know the achievements of 'on ground' technology, we went on to study modern rocket technology. It's interesting that they also had a cabinet named "space food" in which one might admire, among others, canned food and pretzels :) Another thing - next to space ships, there were dinosaurs. We leave that for the Reader's interpretation.

Po zapoznaniu się z osiągnięciami technologii 'naziemnej', przeszłyśmy dalej, zgłębiać tajniki współczesnej technologii rakietowej. Ciekawe, że była nawet gablota ze "space food", w której można było podziwiać np. konserwy i precelki :) Inna rzecz, obok statków kosmicznych były dinozaury. Zostawiamy to do interpretacji Czytelnikowi.


Unfortunately, they didn't let us try on the space suit and we didn't have an occassion to know how it feels to be a real astronaut...

Skafandra niestety nie pozwolili nam założyć i nie miałyśmy okazji poczuć się jak prawdziwy astronauta...


... but they provided other attractions! Just before getting on that thing, we were wondering, whether eating big breakfast was really a good idea. But, as you can see, it was ok :) (For those who do not understand, the ending is: "So now I can be an astrochemist!")

... ale za to dostarczyli innych atrakcji! Tuż przed wejściem na to coś, zastanawiałyśmy się, czy dobrym pomysłem było zjedzenie dużego śniadania. Ale jak widać, było ok ;) (Dla tych, co nie rozumieją przesłania, końcówka brzmi: "Teraz to ja mogę być astrochemikiem!")




We also had an occassion to see a show about ecological catastrophes. As M summed it up: "this show is a catastrophe". There was also an exhibition "relicts of the past" with CDs, digital cameras etc. Interesting... We also looked for coal and crude oil! We made it! The vision of wealth fuddles the brain quickly, M wanted to use diamonds as a heat energy source ;) And what tigers like the most - volcanic eruption! :))) 8 minutes to eruption - there is noticeable gentle heat and very subtle trembling of the surface. The eruption was not very strong, though, so no losses at the end :)

Miałyśmy okazję zobaczyć również pokaz o katastrofach ekologicznych. Jak to podsumowała M: "ten pokaz to katastrofa". Była też wystawa "relikty przeszłości" z płytami CD, aparatami cyfrowymi itd. Ciekawe... Szukałyśmy też węgla i ropy! Udało się! Wizja bogactwa szybko uderza do głowy, M już chciała palić w piecu diamentami ;) No i to, co tygryski lubią najbardziej - erupcja wulkanu! :))) 8 minut do erupcji - wyczuwalne delikatne ciepło i bardzo subtelne drgania powierzchni. Jednak sama erupcja nie była bardzo silna, więc obeszło się bez strat :)