Monday, February 9, 2015

Summary and Goodbye / Podsumowanie i Pożegnanie


Our trip has ended some time ago. Each place has left a picture in our memories. Yangshuo - beautiful sites. GuiLin - lots of scooters and motorcycles. Shanghai - modernity and largeness. (That is the place where one can see what does an "enormous housing project" mean.) Kangding - cold, high above see level and with crude nature. During our journey we met people from different parts of the world, from almost all the continents. It's already almost two years. It's the highest time to sum things up. This is our last post and, as the summary, it is probably the longest one. 

Nasza przygoda dobiegła końca już jakiś czas temu. Każde z miejsc zostawiło jakiś swój obraz w naszej pamięci. Yangshuo - piękne widoki. GuiLin - mnóstwo skuterów i motocykli. Shanghai - nowoczesność i ogrom. (Tam dopiero można się przekonać, co znaczy "wielkie blokowisko".) Kangding - zimno, wysoko i z surową przyrodą. W podróży spotkałyśmy ludzi z różnych stron świata, niemal ze wszystkich kontynentów. Minęły już prawie dwa lata. To najwyższy czas, by podsumować ten wyjazd. To nasza ostatnia notka. Najdłuższa, bo podsumowująca.



We achieved most of our goals. But not all of them. For example, in Chengdu the tomb was guarded too well so we didn't manage to get in, not even for a short while. Neither did we manage to try on the traditional clothes in the Tibetan district of Chengdu...

The journey supported us with many experiences and impressions and it made some of our misperceptions dissipate. Once, in ancient times, when U began to explore the secrets of the ancient art of space arranging - Feng Shui - China seemed to be a model, an unattained ideal, a source of inspiration and ideas. One could expect that staying in the Middle Kingdom will dispel any doubts and answer questions that arose back then. Well... when we left tourist places, we rather saw dingy hovels and no traces of this art that is known here as "an everyday life element of the Chinese people".

Zrealizowałyśmy większość zamierzeń. Ale nie wszystkie. Np. w Chengdu za bardzo strzegli grobowca i nie udało się choćby na chwilę tam zajrzeć, a w tybetańskiej dzielnicy Chengdu nie udało nam się przymierzyć tamtejszych tradycyjnych strojów...

Podróż dostarczyła nam wielu wrażeń i rozwiała pewne fałszywe wyobrażenia. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, kiedy to U zaczynała zgłębiać tajniki sztuki aranżowania przestrzeni - Feng Shui - Chiny jawiły się jako wzorzec, niedościgniony ideał, źródło inspiracji i pomysłów. Można się było spodziewać, że pobyt w Państwie Środka rozwieje wątpliwości i odpowie na zadawane sobie wtedy pytania. Cóż, kiedy opuszczałyśmy turystyczne miejsca, widziałyśmy raczej obskurne rudery i zero śladów tej sztuki, którą określa się u nas jako "codzienny element życia Chińczyków".

 


Another thing about architecture - toilets. The most "hardcore" one was the one that we saw on our way to Kangding: no walls - when you enter you see exposed asses... Sticking out in order to meet their physiological needs, obviously. Noone is disturbed by such a view, neither by joint use of such a toilet. Everything takes place over a sort of a channel in the floor that stretches and winds across the whole building and one can see what ran down from the first "post". In the picture here - a similar toilet (near the caves that we liked so much), but this one at least had the walls.

Inna rzecz o architekturze - toalety. Najbardziej "hardkorowa" to ta, którą widziałyśmy po drodze do Kangdingu: bez ścianek - jak się wchodzi, to na widoku wypięte gołe tyłki. Wypięte oczywiście w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych i nikomu nie przeszkadza taki widok, ani wspólne korzystanie z takiej toalety. Całość odbywa się nad swego rodzaju kanałem w podłodze, który ciągnie się i wije przez całe pomieszczenie i można nawet popatrzeć co spłynęło od pierwszego "stanowiska". Na zdjęciu tutaj - podobna toaleta (niedaleko jaskiń, które tak nam się podobały), ale ta akurat przynajmniej miała ścianki.



Of course, when we come to a new place, what strikes us the most are the differences between this new place and our daily reality. Some of such things were: ground floor is floor number one; green man on traffic lights really walks and bike rides; in some places there is no room number four (probably for the same reasons that Japanese have); when they talk about numbers, they show them in sign language (ATTENTION! Particularly important when one wants to order two things: two fingers might also mean eight, since only one hand is used to show numbers - ten is an exception, since one gets that by crossing forefingers of both hands); ... Also the views were striking sometimes, for example we were not expecting to see camels on our way.

Rzecz jasna, pojawiając się w nowym miejscu, najbardziej zauważamy to, co się różni od naszej codzienności. Do takich rzeczy należało np. to, że u nich parter oznacza się jako piętro numer 1, że na sygnalizacji świetlnej zielony ludzik naprawdę chodzi, a rowerek jedzie, że w niektórych miejscach nie mają pokoju numer 4 (prawdopodobnie z tych samych powodów, co Japończycy), że mówiąc o liczbach często pokazują je na migi (UWAGA! Szczególnie istotne, kiedy ktoś chce zamawiać dwie sztuki czegoś: dwa palce mogą oznaczać też ósemkę, bo do pokazywania liczb używa się jednej ręki - z wyjątkiem pokazywania dziesiątki, kiedy to krzyżuje się palce wskazujące obu dłoni),  ... Poza tym, widoki też były niecodzienne, np. nie spodziewałyśmy się, że będziemy oglądać po drodze wielbłądy.


We were also surprised by the use of language that we also learned at school, that is: English. Some examples were already published (check our post from 22 January), below are some more:
- "head your mind, please" - at metro station (stairs),
- "monkey and meat" - restaurant name,
- "no occupying while stabling" - Guangzhou-GuiLin train,
- "have a nice jour" - banner by the highway to Kangding,
- "don't spread germs" (our favourite one) - at a metro station in Hong Kong.

Dziwiło nas też to, w jaki sposób używa się języka, którego i nas w szkole uczyli, czyli angielskiego. Kilka przykładów opublikowałyśmy wcześniej (notka z 22 stycznia), poniżej kilka następnych:
- "head your mind, please" - napis na schodach na stacji metra,
- "monkey and meat" - nazwa restauracji,
- "no occupying while stabling" - w pociągu relacji Guangzhou-GuiLin,
- "have a nice jour" - na bannerze przy autostradzie w drodze do Kangdingu,
- "don't spread germs" (to nasz ulubiony przykład) - na stacji metra w Hong Kongu.





Asians themselves also provided us (quite often) with some interesting sights. As the most unusual ones we have to mention Chinese people - taking care of their business in banks - dressed in pyjamas (or something that looked like pyjamas). Or they were just having a walk dressed like that and we saw them while leaving the Jade Buddha Temple, full of mystical ecstasy. Our attention was also caught by Chinese women with perm on their heads. By the way, M differentiaties Chinese from Europeans by their eyebrows. They also have a specific smell. On the way to Kangding, at one of the stops, one of us bought a pack of cigarettes... not to feel the Chinese. We, on the other hand, were unusual for them. Travelling women. But more importantly - white women. (Although M was sometimes taken as a Japanese or a Chinese from the North. The lady from the tea shop in Guangzhou asked surprised whether M is U's older sister - surprised, because M obviously looks like a Chinese woman and U doesn't.)

Sami Azjaci też często dostarczali nam ciekawych widoków. Do najbardziej niecodziennych należeli Chińczycy chodzący w pidżamach (lub czymś innym, co w naszych oczach tak wyglądało), np. załatwiać sprawy w banku. Albo po prostu spacerowali w takim stroju, a my ich widziałyśmy np. pełne mistycznych uniesień na wyjściu ze świątyni Nefrytowego Buddy. Ciekawie też wyglądały tamtejsze kobiety z trwałą na głowie. Swoją drogą, M odróżnia Chińczyków od Europejczyków po tym, jakie mają brwi. Mają też specyficzny zapach. W drodze do Kangdingu jedna z nas kupiła na postoju papierosy, żeby... nie czuć Chińczyków. My z kolei byłyśmy niecodziennym widokiem dla nich. Podróżujące kobiety. A co ważniejsze - białe kobiety. (Choć M czasem brali za Japonkę, albo Chinkę z północy. Pani w herbaciarni w Guangzhou ze zdziwieniem spytała, czy M jest starszą siostrą U - ze zdziwieniem, bo przecież M przypomina Chinkę, a U nie.)


Now, let's talk about the weather. ;) As one can expect in such a big country, climate is different in different places. In the South, it was hot and short sleeves were good enough (what can be seen in the pictures that we posted before). Kangding, on the other hand, welcomed us with coldness. Each of us slept under an electric blanket and a massive duvelt, M additionally in chimney scarf and sleeping bag - U without it. So, the next morning, she [U] had her cheek almost frozen - the one that was exposed to air. Even toothpaste almost froze (and we hate the fact that such a paste really likes to get out the tube - very quickly and in big quantities). Everything was cold, but it also had the advantages - the sky was bright blue, beautiful.

A teraz porozmawiajmy o pogodzie. ;) Jak można się spodziewać po tak wielkim kraju, w różnych miejscach panuje różny klimat. Na południu było gorąco i wystarczały nam krótkie rękawki (co zresztą widać na zdjęciach, które opublikowałyśmy wcześniej), Kangding z kolei przywitał nas chłodem. Każda spała pod kocem elektrycznym i masywną kołdrą, M dodatkowo w kominie i śpiworze - U nie i rano obudziła się z prawie zmrożonym jednym policzkiem - tym, który miał kontakt z powietrzem. Nawet pasta do zębów nam prawie zamarzła (i niech licho weźmie fakt, że taka pasta lubi później bardzo szybko w dużych ilościach sama wychodzić z tubki...). Wszystko było zimne, ale miało to swoje plusy - niebo było jasne, niebieskie, przepiękne.


But not everything is beautiful and colourful, as can be seen in pictures. In Leshan, some of the handrails were rusty (and we had to climb the stairs really high, while those handrails were the only protection from falling down). In Tagong, a boy invited us to his home and asked if we would take him to Europe. And, of course, he wanted us to give him money. Because we were tourists, we were white, so obviously we had money. In general, they were very interested in our money. It seemed like everywhere there was someone that wanted to sell us something: bags, watches, food, telephones, ... And always these were original brands! (Just as the seats covers in a bus that obviously come from the well known designer... - see picture below.) We saw a man that was riding a bike and selling CDs which he played while riding with quite a powerful set of loudspeakers - we assume it was some kind of an advertisment of his business. CDs ranged from jazz, through r'n'b, to techno music, so everyone should be able to find something for their tastes. Speaking of trade and music, we often felt that our situation was best described by a song "Żyję w kraju". (Sorry, it is in Polish...)

Ale nie wszystko jest piękne i kolorowe, jak to widać na zdjęciach. W Leshan niektóre poręcze były zardzewiałe (a trzeba się było wdrapywać wysoko po schodach, przy których te poręcze były jedynym zabezpieczeniem). W Tagongu jakiś chłopiec zapraszał nas do domu, a potem pytał, czy zabierzemy go do Europy. No i, oczywiście, chciał, byśmy dały mu pieniądze. Bo turysta, bo biały, to na pewno ma. W ogóle bardzo interesowały ich nasze pieniądze. Wydawało się, że wszędzie ktoś chciał nam coś sprzedać. To torebki, to zegarki, to jedzenie, to telefon... I wszystko oryginalne! (Tak jak i tapicerka w autobusie - od znanego projektanta... - zdjęcie poniżej.) Widziałyśmy pana, który jeździł na rowerze wożąc płyty CD i odtwarzając je po drodze z całkiem niezłą mocą głośników - chyba w ramach reklamy swojej działalności. Płyty miał różne, od jazzu przez r'n'b do techno. A skoro mowa o handlu i muzyce, to często czułyśmy, że naszą sytuację wspaniale opisuje piosenka "Żyję w kraju".




Apart from that, there were many annoying things also in the behavior of the Chinese, even if that didn't have anything to do with the reaction to our presence there. Sputtering - everywhere, including loud spitting out on the street from the truck window while standing on the traffic lights. Plus, cigarette smoking - a very common addiction (however, mostly in the case of men, a woman with a cigarette is a rare view) - they smoke a lot and everywhere, including restaurants and all the places with "no smoking" signs.

Another thing. In Kangding, it turned out that something like sending a text is not always possible, even if you have network reception and roaming activated. So, when M was stressed thinking that U was kidnapped, and she was looking for her in the town, U was calmly (sic!) sitting by the river, convinced that the message about this fact reached M...
 
The way was tiring and we tried sometimes to prevent the muscle sore by making use of some popular (folk) wisdom suggesting to drink beer in such cases. But... Not only such a remedy is not easy to find, but also its composition does not exactly resemble anything that we are used to. "This beer is almost from Russia, it should have at least four percent!" [of alcohol] It has 3.3. This is already a lot. It didn't help anyway, our butts still ached.

Było też sporo irytujących rzeczy w samym zachowaniu Chińczyków, które nie miało żadnego związku z reakcją na nasz pobyt w danym miejscu. Charczenie - wszędzie, łącznie z donośnym pluciem na ulicę przez okno ciężarówki podczas stania na światłach. Palenie papierosów jest bardzo powszechnym nałogiem (choć głównie u mężczyzn, kobieta z papierosem to rzadkość) - palą dużo i wszędzie, łącznie z restauracjami i wszelkimi miejscami ze znakiem "zakaz palenia".

Poza tym, w Kangdingu okazało się, że coś takiego jak wysłanie smsa niekoniecznie jest możliwe - nawet jeśli ma się zasięg i włączony roaming. I podczas kiedy M się stresowała, że U została porwana i szukała jej w mieście, U siedziała spokojnie (sic!) nad rzeką, przekonana, że wiadomość o tym fakcie dotarła do M...

Droga często była męcząca i czasem próbowałyśmy zapobiegać zakwasom korzystając ze starej mądrości ludowej sugerującej w takim przypadku spożycie piwa. Ale... Nie dość, że taki specyfik nie jest wcale łatwy do znalezienia, to jeszcze jego skład nie do końca przypomina to, do czego jesteśmy przyzwyczajone. "To piwo prawie z Rosji, to powinno mieć ze cztery procent!" Ma 3.3. To i tak dużo. Zresztą, i tak nie pomogło, tyłki (po rowerach) nadal bolały.


With no doubts China is a country worth visiting and full of beautiful places, wonderful architecture and people that can teach us a lot by sharing their view of the world. But - to be honest - one can say that about any country. Every culture might be interesting, and every place fascinating, if only one wants to look at them in this way. We were equally impressed by Hong Kong, even though we were there for a really short time. By the way, inspired by a visit at the Giant Buddha in Hong Kong, at the souvenir market U bought herself a... scorpio. (While writing this, she doesn't even know where it is... But while publishing this post - she already knows, so don't worry!)

Chiny niewątpliwie są krajem wartym odwiedzenia i pełnym przepięknych miejsc, wspaniałych obiektów architektury i ludzi, którzy mogą nas wiele nauczyć dzieląc się swoim spojrzeniem na świat. Ale - aby być szczerym - można tak powiedzieć o każdym kraju. Każda kultura może być interesująca, a miejsce fascynujące, jeśli tylko chce się na nie tak patrzeć. Równie duże wrażenie zrobił na nas Hong Kong, choć byłyśmy tam naprawdę krótko. Swoją drogą, natchniona wizytą u Wielkiego Buddy z HK, U na bazarku z pamiątkami kupiła sobie... skorpiona. (W chwili pisania tej notki nawet nie wie, gdzie on jest... Ale za to w chwili publikowania jej - już wie, więc bez obaw!)


Since we came back to spiritualism, the Goat Year is starting on 19th February: Happy Chinese New Year!!! :)

Skoro już mowa o duchowości, 19 lutego rozpoczyna się Rok Kozy, życzymy wszystkim Szczęśliwego Chińskiego Nowego Roku!!! :)
 

And, in this optimistic way, we finish our adventure description. We are very thankful for all those of you, who were with us and supported us. And who, by mentioning sometimes about anything that was published on this blog, gave us motivation to finish this project - what, as you can see, took us quite a lot of time and was not so easy. Thank you!

Whoever is interested, more pictures (and even some recordings on the basis of which the posts were created) are available. :)

I tym optymistycznym akcentem, kończymy opis naszej przygody. Serdecznie dziękujemy wszystkim, że byli z nami i nas wspierali. I że wspominając czasem o tym, co było opublikowane na blogu, dawali nam motywację, by dobrnąć z tym przedsięwzięciem do końca - co jak widać, zajęło nam sporo czasu i nie było takie łatwe. Dziękujemy!

Jeżeli ktoś jest zainteresowany, udostępnimy więcej zdjęć, a może nawet i nagrania, na podstawie których powstawały te wpisy. :)


U. i M.

Wednesday, December 3, 2014

Few words about food / Kilka słów o jedzeniu

At the beginning, we have to say that Chinese cuisine is: first of all - very tasty, secondly - completely different from what can be found in the majority of Chinese "restaurants" in Warsaw (or any other Polish city that we visited). But, even if something is really delicious, after some time one just can't stand it anymore. In Kangding, our main thought was: "Enough! Give me some pizza!". In Leshan, we went to KFC for lunch. And our dreams of Emei were: tuna salad and muesli - "yes, we badly want muesli, as well". And the hope for future: "And in Shanghai, we will cook potatoes!". With no doubts Polish diet is different from a Chinese one. As for example, here's the menu of one of many restaurants we passed by. In this particular one (in contrary to some others), at the entrance there were no hanging dogs without skin, ready to be put on a frying pan. We didn't dare trying the delicacies from this menu. However, we have a few other experiences connected with food. Actually, 'Magic Mango' (don't mix the name with 'magic mushrooms') was much more tempting than lynxes, cats, turtles or dogs...

Na początku musimy powiedzieć, że kuchnia chińska jest: po pierwsze - bardzo smaczna, po drugie - zupełnie różna od tego, co podają w większości chińskich knajpeczek rozsianych po Warszawie (czy jakimkolwiek innym polskim mieście, które miałyśmy okazję odwiedzić). Ale, choć coś jest naprawdę wyborne, po pewnym czasie można mieć tego dość. W Kangdingu przyświecała nam myśl: "Już dość! Chcemy jakąś pizzę!". W Leshan na obiad poszłyśmy do KFC, a w marzeniach o Emei pojawiła się sałatka z tuńczyka i musli - "tak, musli też bardzo chcemy". I nadzieja na przyszłość: "A w Szanghaju będziemy gotować ziemniaki!". Niewątpliwie polskie nawyki żywieniowe znacznie różnią się od chińskich. Dla przykładu, oto menu jednej z wielu restauracji, które mijałyśmy. Akurat w tej (w odróżnieniu od kilku innych) nie było wiszących w wejściu obdartych ze skóry psów, gotowych do wrzucenia na patelnię. Nie odważyłyśmy się próbować przysmaków z tego menu, ale za to mamy kilka innych doświadczeń związanych z jedzeniem. Właściwie 'Magic Mango' (nie mylić z 'magic mushrooms') było dużo bardziej kuszące niż rysie, koty, żółwie czy psy...


Let's start with snacks and starters. There are not many of them and it seems that the favourite snack here is chicken feet. Or legs. Though, we are not sure if these were only chickens, since we saw also some pheasant-like things at a market, as well. Anyway, those feet are for example in plastic bags and they [the Chinese] "walk and eat, or take a bus and eat and in general, all the time, they eat". In the pictures below - hot (spicy) tofu and cake, probably with green tea.

Zacznijmy od przekąsek i przystawek. Nie ma ich wielu i wydaje się, że tutejszą ulubioną przekąską są kurze łapki. Albo udka. Ale nie jesteśmy pewne, czy tylko kurze, bo na targu widziałyśmy też coś przypominającego bażanty. W każdym razie, te nóżki mają np. w woreczkach i "łażą i jedzą, albo jadą autobusem i jedzą i w ogóle non stop jedzą". Na zdjęciach poniżej tofu na ostro i ciasto prawdopodobnie na bazie zielonej herbaty.



Time for main dishes... What is interesting, in restaurants, the Chinese order at first a main dish - actually a few different ones that they all eat together - and only then, if they are still hungry, they order rice - to make them full. One of the best known (in Poland) Chinese dishes is probably Gong Bao Ji Ding - hot chicken with peanuts (picture below). Another picture shows so-called Huo Guo. Literally, it means: hot pot. One can treat it both as a dish and as a way of spending an evening (that we liked a lot). In this pot, one can cook previously ordered ingredients (also shown below) by oneself and have fun experimenting with time used for cooking.

Czas na dania główne... Co ciekawe, Chińczycy w restauracjach zamawiają najpierw konkretne danie - właściwie to kilka różnych, które wszyscy wspólnie jedzą - a dopiero potem, jeżeli się nie najedzą, zamawiają ryż - żeby się "dopchać". :) Chyba jednym z najbardziej znanych u nas chińskich dań jest Gong Bao Ji Ding, czyli kurczak z orzeszkami na ostro (zdjęcie poniżej). Kolejne zdjęcie przedstawia tak zwane Huo Guo. Dosłownie znaczy to: gorący garnek. Traktować to można zarówno jako  potrawę, ale i jako sposób spędzania wieczoru (który bardzo przypadł nam do gustu). W takim garnku można samemu ugotować zamówione wcześniej składniki (również na zdjęciach poniżej) i bawić się eksperymentując z czasem przeznaczonym na gotowanie.






However, when it's hot outside, one has more appetite for something refreshing, for example rambutans for lunch. Much more tasty than the ones we knew from Poland... Yummy :)

Jednak, kiedy jest gorąco, człowiek ma raczej apetyt na coś odświeżającego, np. owoce rambutanu na drugie śniadanie. Dużo smaczniejsze niż te, które znałyśmy z Polski... Niamku :)


We also tried the taste of other products available in Poland. And, as predicted, they were quite different than at home. For example, kumquats are... sweet! Besides that, the coconut milk tastes far better... Maybe that's not the taste itself, but our perception that makes the difference. There's nothing to hide, one drinks coconuts in one way at home, and in another one while on holiday :)

Próbowałyśmy też smaków innych produktów dostępnych w Polsce, choć pochodzących z tego właśnie rejonu świata. I, jak przewidywałyśmy, były dość odmienne od tych w domu. Na przykład, kumkwaty są... słodkie! Poza tym, mleczko kokosowe smakuje dużo lepiej... Może to nie sam smak, ale nasz odbiór odpowiada za tę różnicę. Nie ma co ukrywać, inaczej pije się kokosy w domu, a inaczej na urlopie :)

Anyway, we were more focused on trying new things. New mostly for U, since M has already tried them before. So, here are U's first impressions: part I - jackfruit. In short - sweet, tasty. A bit like the connection of pineapple, apple and mango.

Byłyśmy jednak bardziej skupione na próbowaniu nowych rzeczy. Nowych głównie dla U, jako że M już ich wcześniej próbowała. Oto pierwsze wrażenia U: część I (proszę nie sugerować się numeracją doświadczeń w filmiku ;) ) - dżakfrut (czyli owoc drzewa bochenkowego).


Part II - durian (well, maybe that will explain my comments on that specific fruit). Comparison that U made: it tastes like kohlrabi, cauliflower and potatoes with sugar.

Część II - durian (może to wyjaśni moje komentarze dotyczące tego specyficznego owocu).





Time for commenting drinks. The most important thing - THE tea. We tried a few. And, as one could have guessed, we liked jasmine one the most. While trying it in a tea room, we also somehow took part in preparing it. Interesting series of steps, very uncommon for Polish style of tea preparing and drinking. In short: pour water onto it, threw it away, pour water again, drink, be happy that it worked.

Czas na skomentowanie napojów. Najważniejsza rzecz - herbata. Spróbowałyśmy tego trochę. I, jak można się domyślić, najbardziej smakowała nam jaśminowa. Podczas degustacji w herbaciarni, miałyśmy okazję poniekąd uczestniczyć w procesie jej przygotowania. Ciekawy szereg kroków, odmienny od polskiego stylu parzenia i picia herbaty. W skrócie: zalać, wylać, zalać jeszcze raz, wypić, cieszyć się, że się udało.


When it comes to alcoholic drinks - well, long story short: it's good they have an open market for the import of such things. Vodka here (with alcohol content of 55 %) has a taste which we described as the connection of old cheap eau de toilette with gasoline.

Jeśli chodzi o napoje alkoholowe - co tu dużo mówić, dobrze, że rynek mają otwarty na import takich rzeczy. Tutejsza wódka (o zawartości alkoholu 55 %) ma smak, który określiłyśmy jako połączenie starej taniej wody kolońskiej z benzyną.

For the end - perhaps the most interesting thing we have tried... That is: purple sweet potato with banana milk shake and sweet refreshing green cucumber drink. And none of us is sure if the potatoes were cooked before. Anyway: cheers!

Na koniec - prawdopodobnie najciekawsza rzecz, jakiej spróbowałyśmy, czyli: mleczny koktajl ze słodkich fioletowych ziemniaków i bananów oraz słodki orzeźwiający napój ogórkowy. Żadna z nas nie wie, czy ziemniaki były wcześniej ugotowane. Ale, co tam! Zdrówko!


Saturday, November 15, 2014

Transport


January 20, 2013.
"We are on a train. M talks to the people around - with nasty words. In Polish. Trains here look more or less like our fast trains. They are more capacious, though. And the litter bins are in the form of trays on tables. And passengers look differently. They also act a little bit differently. Apart from the fact that they eat something all the time (including instant soups, with all the slurping and clicking sounds), they are also quite loud. Enemies of loud music in buses would find here another thing to hate - people also watch movies like that [out loud]. The train station looked like an airport, security check was miserable, scanner and gate loudly announced that we do have metal things with us, but noone even cared to check us. However, on the train, it turned out that an external frame backpack is a dangerous thing and it cannot lie on the shelf above. Pluses: there are ladies that clean the floor, there are fruit sellers coming every now and then with a big trolley of fruits and we have many interesting views outside windows. And the greatest attraction on the train is... our presence there."

These few sentences written back then, during our journey, describe some of the more important impressions from travelling in China. From the very beginning we wanted to experience as many different means of transportation, as possible. And we think we succeeded. In three weeks we made thousands of kilometers in trains, buses, cars or on a plane. The last two are practically the same as we all know them. But the first two deserve a more detailed description.

20 stycznia 2013 r.
"Jedziemy pociągiem. M brzydko mówi do ludzi naokoło. Po polsku. Pociągi tu wyglądają mniej więcej jak nasze pośpiechy. Tylko bardziej pojemne i kosze na śmieci to tacki na stołach. I pasażerowie wyglądają inaczej. Zachowują się też nieco odmiennie. Oprócz tego, że non-stop coś jedzą (łącznie z chińskimi zupkami, przy czym okropnie mlaskają i siorbią), to są dość głośni. Przeciwnicy autobusowego słuchania muzyki z telefonów, znaleźliby tu kolejną rzecz do hejtowania - oglądają tak też filmy. Dworzec wyglądał jak port lotniczy, kontrola była żałosna, skaner i bramka donośnie obwieściły, że posiadamy przy sobie metal, ale nikt nas nie przeszukał. Za to w pociągu przyczepili się do plecaka ze stelażem, że jest niebezpieczny i nie może leżeć na półce na górze. Z plusów: panie sprzątają podłogę, jeżdżą z wózkami sprzedawcy owoców i mamy sporo ciekawych widoków za oknem. Zaś największą sensacją w pociągu jesteśmy my."

Te kilka zdań pisanych na bieżąco podczas podróży opisuje właściwie ważniejsze wrażenia z jeżdżenia po Chinach. Od samego początku chciałyśmy doświadczyć jak największej liczby chińskich środków transportu i chyba nam się udało. W ciągu tych trzech tygodni przemierzyłyśmy tysiące kilometrów pociągami, autobusami, samochodami czy samolotem. Ostatnie dwa praktycznie nie różnią się od tego, co znamy. Za to dwa pierwsze zasługują na nieco dokładniejszy opis.





Chinese train stations are enormous and they often resemble airports rather than train stations that we are used to see. To get on a train, it is not enough to buy a ticket, come to a station and patiently wait on a platform. The procedure is much more complicated. Before getting on a station we have to show our tickets (together with passports, since all the tickets here are assigned to a particular person) to the appriopriate people that can check if we are really going somewhere and not just entering the station for fun. Then, we need to scan our baggage and go through gates. Actually, we have no idea what is the purpose of that - while almost everything that we were wearing or having in our pockets was making this "beep" sound, we had no problems with going through the gates. Then, there is a challenge - we have to find our waiting room and stand in a queue by the gate that leads to the platform. The gate will be opened around 10 minutes before the train departure. Sometimes a little bit earlier, sometimes a little bit later. The waiting room is not the most pleasant place. There are many Chinese there with huge suitcases (actually they look like they were packing all their belongings for a trip) that eat soups, chicken legs, seeds, fruits... everything they can. It's dirty there, everyone throws litter on a floor, spit and, despite the 'no smoking' sign, a few people are smoking. However, being on a station is a great possibility to learn body language and gestures. When U started shouting [in Polish, of course] at a man who had just thrown a banana peel on the floor, he picked it up. Apparently, what your face says means sometimes more than words that you use. The gate to the platform is open now. The race is starting. One hour of waiting on the station and now a run to the train.

Chińskie dworce kolejowe są olbrzymie i często przypominają raczej lotniska niż dworce, do których jesteśmy przyzwyczajone. Żeby dostać się do pociągu nie wystarczy kupno biletu, przyjście na dworzec i cierpliwe czekanie na peronie. Procedura jest dużo bardziej skomplikowana. Przed wejściem na dworzec odpowiednim służbom pokazujemy bilet (i paszport, bo wszystkie bilety, które się kupuje, są imienne), żeby mogli sprawdzić czy na pewno się dokądś udajemy, a nie oddajemy się swojemu hobby przebywania na dworcach. Później jest skanowanie bagażu i przechodzenie przez bramki. Właściwie nie wiemy po co, skoro obwieszone wszelkimi zdolnymi do "pikania" rzeczami przechodziłyśmy przez bramki bez większego problemu. Później wyzwaniem jest znalezienie swojej poczekalni i ustawienie się w kolejce przy bramce prowadzącej na peron. Bramkę otworzą na jakieś 10 minut przed odjazdem pociągu, czasami trochę wcześniej, czasami później. Poczekalnia to mało przyjemne miejsce. Dużo Chińczyków z wielkimi torbami (właściwie to wyglądają jakby pakowali w te torby wszystko, co tylko mają, kiedy wybierają się w podróż) jedzących zupy, kurze nóżki, pestki, owoce... słowem wszystko, co się da. Brudno tam, wszyscy rzucają śmieci na podłogę, plują i mimo znaku "no smoking" kilka osób jara. Przebywanie na dworcu to też możliwość nauczenia się języka ciała i gestów. Kiedy U nakrzyczała [po polsku, oczywiście] na pana, który chwilę wcześniej rzucił skórkę od banana na podłogę, to ją podniósł. Widać wyraz twarzy czasem znaczy więcej niż słowa. Otwierają bramkę na peron i zaczyna się wyścig. Godzina czekania na dworcu a teraz bieg do pociągu.

Well, it does not always look like it was described above. Usually such a situation takes place while waiting for a "fast train". Undoubtedly, it's much more clean and elegant, when you take a faster and more expensive train. There are a few different kinds of trains in China.

1. Gao Tie - the white arrow. It makes Shanghai-Beijing distance (around 1200 km) in 5 hours, pretty cool! We took that train from Shanghai to Hangzhou, so only 180 km. Actually, it's rather hard to say how was it, because 45 minutes journey passed very quickly, we didn't realize when it started and we were already on place (we'd like to send our greetings to Polish railways, for whom it takes 3 hours to make Warsaw-Białystok distance, also 180 km).

2. Dou Che - also a white arrow, but a bit slower. To make Shanghai-Hangzhou distance, it needs 1 hour and 20 minutes. Both types of trains look more like airplanes from inside.

3. Something like our fast trains, but without compartments. Our longest journey in such a "miracle" was about 24 hours. One can choose from 5 different types of tickets - you can travel on a soft bed, hard bed, soft seat, hard seat and... without a seat, what means standing (or lying down) in the corridor for the whole time. Actually, this "choice" is not always a choice - one just buys what is available. For longer trips, we preferred to take a bed, hard one, not to make it too comfy, and for shorter distances - a hard seat. Preferences are preferences and reality doesn't always match them. Once, in case of a 12-hour night journey: Shanghai-Shenzhen (near the Hong Kong border), we had to spend a night on a normal seat. Some other time, we were supposed to spend another 12-hour night trip without a seat. Then, we found a place where train conductors kept their things - so-called "Conductor office". Of course, we were not allowed to go there. We went there. We were separated from other passengers with some counter-like thing, and we became a popular attraction for other travellers. We regretted that we had no vodka with us, since that place was perfect for selling it. The conductors were not happy to see us there, but after a short conversation and a few smiles, they allowed us to stay. One hour later, when we were still happy about our "bunker", the train conductor came and said he had two free beds. He asked if we wanted to change our place. We wanted.

Co prawda, nie zawsze wygląda to tak, jak opisano wyżej. Zwykle taka sytuacja ma miejsce podczas czekania na pociąg pospieszny. Zdecydowanie czyściej i kulturalniej jest, jeśli jedzie się szybszym i droższym pociągiem. Bo rodzajów pociągów w Chinach jest sporo, a mianowicie:

1. Gao Tie - biała strzała, robi trasę Szanghaj - Pekin (ok. 1200 km) w 5 godzin, odlot. My jechałyśmy takim pociągiem z Szanghaju do Hangzhou, więc tylko jakieś 180 km. Właściwie ciężko powiedzieć jak było, bo 45 minut podróży minęło bardzo szybko, nie zdążyłyśmy się obejrzeć i trzeba było wysiadać (z tego miejsca serdecznie pozdrawiamy PKP, które na trasie Warszawa - Białystok, również 180 km, osiąga zawrotny czas 3 godzin).

2. Dou Che - też biała strzała ale troszkę wolniejsza. Wspomnianą wcześniej trasę Szanghaj - Hangzhou pokonuje w godzinę dwadzieścia. Oba rodzaje pociągów wyglądają w środku raczej jak samoloty.

3. Coś w rodzaju naszych pociągów pośpiesznych, tylko bez przedziałów. Nasza najdłuższa podróż takim "cudem" trwała jakieś 24 godziny. Do wyboru jest 5 rodzajów biletów - można podróżować na miękkim łóżku, twardym łóżku, miękkim siedzeniu, twardym siedzeniu i... bez miejscówki, co oznacza nie więcej niż stanie (albo leżenie) na korytarzu przez całą drogę. Ten "wybór" to nie do końca wybór, bierze się to, co jest. My na dłuższe trasy preferowałyśmy łóżko, twarde, aby nie było zbyt komfortowo, a na krótsze twarde krzesełko. Preferencje preferencjami, ale zdarzyło się tak, że około 12-godzinną, nocną trasę Szanghaj - Shenzhen (przy granicy z Hong Kongiem) przemierzyłyśmy siedząc na krześle, a Guangzhou - Guilin (też 12 godzin w nocy) miałyśmy spędzić bez miejscówki. Znalazłyśmy wtedy w wagonie miejsce, gdzie konduktorzy trzymali swoje rzeczy, tzw. "Conductor office". Oczywiście nie można było tam wchodzić. Wlazłyśmy. Byłyśmy oddzielone od reszty pasażerów ladą, budziłyśmy powszechną sensację i żałowałyśmy, że nie mamy ze sobą wódki, bo miejsce świetnie nadawało się do jej sprzedaży. Konduktorzy nie byli zachwyceni widząc nas tam, ale po krótkiej konwersacji i kilku uśmiechach pozwolili nam zostać. Godzinę później, kiedy nadal cieszyłyśmy się naszym "bunkrem", przyszedł pan konduktor i powiedział, że ma dwa wolne łóżka i zapytał, czy nie chciałybyśmy się przenieść. Chciałyśmy.






It is also worth-mentioning, that train toilets usually are not so horrifying as everyone imagines. However, this impression might come from the very bad prejudices and then a positive dissapointment.

Warto też wspomnieć, że toalety w pociągach wcale zwykle nie są aż tak przerażające jak się wszystkim wydaje, ale to chyba kwestia nastawienia się na najgorsze i pozytywnego rozczarowania później.

Another, equally interesting means of transportation in China is a bus. Since there is no train connection between Chengdu and Kangding, we were forced to make this distance by bus (we have already mentioned it briefly here). Prepared for a few hours journey, we went to the bus station in the morning, where there was a surprise waiting for us. Part of the route, that we were supposed to take that day, was closed because of the avalanche that destroyed part of the road on the day before. As one can imagine, there was some bypass organized, what meant not only longer distance and more time on a bus, but also more expensive tickets - the petrol did not miraculously multiplied, and the company did not want to subsidize the business. When it comes to traffic rules, it's hard to say that there were any.  Once we overtook from the left, then from the right side. We had an impression that the driver felt like a master and ruler that invents all the regulations on his own. Fortunately, after a few hours and stops at the roadside (for example because the driver wanted to buy some oranges) we came to the destination place. For those, who plan to travel by buses we recommend to equip yourself with earplugs (now not only because of other travellers... that keep on eating on buses, too, but because of the movies and songs that accompany passengers for the whole journey) and some big amount of patience and understanding. Well, who said that one cannot travel with a living hen?

Równie interesującym środkiem transportu w Chinach jest autobus. W związku z brakiem połączenia kolejowego między Chengdu a Kangdingiem byłyśmy zmuszone przemierzyć tę trasę autobusem (o czym pisałyśmy już troszkę tutaj). Przygotowane psychicznie na kilkugodzinną podróż, wybrałyśmy się rano na dworzec, gdzie czekała nas niespodzianka. Część trasy, którą miałyśmy przemierzyć tego dnia, została zamknięta z powodu lawiny, która dzień wcześniej zniszczyła kawałek drogi. Jak można się domyślać, zorganizowany został objazd, co oznaczało dla nas nie tylko dodatkowe kilometry i godziny w podróży, ale również dodatkowy koszt, bo przecież benzyna się cudownie nie rozmnożyła, a przewoźnik raczej nie chciał dopłacać do biznesu. Co do zasad ruchu drogowego, ciężko powiedzieć żeby jakiekolwiek były. Raz wyprzedzaliśmy z prawej strony, innym razem z lewej. Miałyśmy wrażenie, że kierowca czuje się jak pan i władca sam ustalający wszelkie zasady. Całe szczęście, po kilku godzinach i postojach na poboczu (np. w celu zakupienia pomarańczy przez kierowcę), udało nam się dojechać na miejsce. Dla tych, którzy mają zamiar jeździć autobusami polecamy zaopatrzyć się w stopery do uszu (już nie tylko ze względu na współtowarzyszy... którzy w busach też coś ciągle jedzą, ale i przez filmy i piosenki, które towarzyszą pasażerom przez całą drogę) oraz w spory zapas cierpliwości i wyrozumiałości. No bo przecież kto powiedział, że nie można podróżować z żywą kurą?

However, the city transport in China is incredible. At least, in Shanghai. Great metro and lots of buses make getting anywhere quite easy. For example, here is the Shanghai metro map. (And we are still waiting for the second metro line in Warsaw...)

Za to transport miejski jest w Chinach niesamowity. A przynajmniej w Szanghaju. Świetnie rozwinięta sieć metra i mnóstwo linii autobusowych sprawiają, że wszędzie można się całkiem sprawnie dostać. Dla przykładu poniżej zamieszczamy mapę szanghajskiego metra (i z utęsknieniem czekamy na warszawską drugą linię...).